This site uses cookies.
Some of these cookies are essential to the operation of the site,
while others help to improve your experience by providing insights into how the site is being used.
For more information, please see the ProZ.com privacy policy.
This person has a SecurePRO™ card. Because this person is not a ProZ.com Plus subscriber, to view his or her SecurePRO™ card you must be a ProZ.com Business member or Plus subscriber.
Affiliations
This person is not affiliated with any business or Blue Board record at ProZ.com.
Services
Translation, Editing/proofreading
Expertise
Specializes in:
Art, Arts & Crafts, Painting
Cinema, Film, TV, Drama
Poetry & Literature
Also works in:
Archaeology
Folklore
Forestry / Wood / Timber
History
Idioms / Maxims / Sayings
Religion
Ships, Sailing, Maritime
More
Less
Rates
Portfolio
Sample translations submitted: 6
English to Polish: fragment of Hunter S Thompson's novel "Fear and Loathing in Las Vegas"
Source text - English We finally got into the suite around dusk, and my attorney was immediately on the phone to room service - ordering four club sandwiches, four shrimp cocktails, a quart of rum and nine fresh grapefruits. "Vitamin C," he explained. "We'll need all we can get."
I agreed. By this time the drink was beginning to cut the acid and my hallucinations were down to a tolerable level. The room service waiter had a vaguely reptilian cast to his features, but I was no longer seeing huge pterodactyls lumbering around the corridors in pools of fresh blood.
The only problem now was a gigantic neon sign outside the window, blocking our view of the mountains - millions of colored balls running around a very complicated track, strange symbols & filigree, giving off a loud hum.
"Look outside," I said.
"Why?"
"There's a big... machine in the sky, ...some kind of electric snake... coming straight at us."
"Shoot it," said my attorney.
"Not yet," I said. "I want to study its habits." He went over to the corner and began pulling on a chain todrapes. "Look," he said, "you've got to stop this talk snakes and leeches and lizards and that stuff. It's making me sick."
"Don't worry," I said.
"Worry? Jesus, I almost went crazy down there in the bar. They'll never let us back in that place - not after your scene at the press table."
"What scene?"
"You bastard," he said. "I left you alone for three minutes! You scared the shit out of those people! Waving that goddamn marlin spike around and yelling about reptiles. You're lucky I came back in time. They were ready to call the cops. I said you were only drunk and that I was taking you up to your room for a cold shower. Hell,the only reason they gave us the press passes was to get you out of there."
He was pacing around nervously. "Jesus, that scene straightened me right out! I must have some drugs. What have you done with the mescaline?"
"The kit-bag," I said.
He opened the bag and ate two pellets while I got the tape machine going. "Maybe you should only eat one of these," he said. "That acid's still working on you."
I agreed. "We have to go out to the track before dark," I said. "But we have time to watch the TV news. Let's carve up this grapefruit and make a fine rum punch, maybe toss in a blotter . . . where's the car?"
"We gave it to somebody in the parking lot," he said. "I have the ticket in my briefcase."
"What's the number? I'll call down and have them wash the bastard, get rid of that dust and grime."
"Good idea," he said. But he couldn't find the ticket.
"Well, we're fucked," I said. "We'll never convince them to give us that car without proof."
He thought for a moment, then picked up the phone and asked for the garage. "This is Doctor Gonzo in eight fifty," he said. "I seem to have lost my parking stub for that red convertible I left with you, but I want the car washed and ready to go in thirty minutes. Can you send up a duplicate stub? . . . What . . . Oh? . . . Well, that's fine." He hung up and reached for the hash pipe. "No problem," he said. "That man remembers my face."
"That's good," I said. "They'll probably have a big net for us when we show up." He shook his head. "As your attorney, I advise you not to worry about me."
The TV news was about the Laos Invasion - a series of horrifying disasters: explosions and twisted wreckage, men fleeing in terror, Pentagon generals babbling insane lies.
"Turn that shit off!" screamed my attorney "Let's get out of here!"
A wise move. Moments after we picked up the car my attorney went into a drug coma and ran a red light on Main Street before I could bring us under control.
Translation - Polish Około zmierzchu dostali¶my się w końcu do naszego apartamentu, za¶ mój adwokat natychmiast zadzwonił po obsługę hotelow± - zamówił cztery kanapki klubowe, cztery koktajle krewetkowe, litr rumu i dziewięć ¶wieżych grejpfrutów.
- Witamina C - wyja¶nił. - Tego wła¶nie nam potrzeba.
Zgodziłem się. Wła¶nie napój zacz±ł neutralizować kwasa, sprowadzaj±c moje halucynacje do zno¶nego poziomu. Chłopiec hotelowy nie zrzucił jeszcze całkowicie swoich cech gadziego wygl±du, jednak nie widziałem już ogromnych pterodaktyli snuj±cych się po korytarzach w kałużach ¶wieżej krwi.
Jedyny problem stanowił teraz olbrzymi neon widniej±cy za oknem, przysłaniaj±cy nam widok na góry - miliony kolorowych kulek przemieszczało się bardzo skomplikowanym szlakiem, tworz±c osobliwe symbole i przeplataj±ce się ornamenty, wydaj±c hała¶liwe brzęczenie.
- Spójrz na zewn±trz - powiedziałem.
- Po co?
- Na niebie jest... wielka maszyna... co¶ jakby elektryczny w±ż... Leci prosto na nas.
- Zestrzel go - powiedział mój adwokat.
- Jeszcze nie - powiedziałem. - Chcę poznać jego zwyczaje.
Mój adwokat podszedł do okna i zacz±ł zaci±gać zasłony.
- Słuchaj - powiedział, - przestań chrzanić o wężach, pijawkach, jaszczurach i innych gadach. Nie dobrze mi się robi.
- Nie przejmuj się - powiedziałem.
- Nie przejmuj? Jezu, omal nie dostałem ¶wira w tym barze. W życiu nas tam nie wpuszcz±, nie po twoim numerze przy stoliku prasowym.
- Jakim numerze?
- Ty gnoju - powiedział. - Zostawiłem cię samego na trzy minuty! Wystraszyłe¶ ludzi tymi bredniami! Wymachuj±c szpiczastym dziobem marlina i wrzeszcz±c o pieprzonych gadach. Masz szczę¶cie, że wróciłem na czas. Chcieli już wzywać gliny. Powiedziałem, że się tylko upiłe¶ i że zabiorę cię na górę do twojego pokoju i wrzucę pod zimny prysznic. Kurwa mać, dali nam przepustki prasowe tylko po to, by cię stamt±d wyci±gn±ć - nerwowo przyspieszał tempo. - Jezu, z tego wszystkiego całkiem wytrzeĽwiałem! Muszę wzi±ć jakie¶ dragi. Gdzie wsadziłe¶ meskalinę?
- Walizka - powiedziałem.
Otworzył j± i łykn±ł dwie tabletki w chwili, kiedy wł±czałem magnetofon.
- Może też powiniene¶ zje¶ć jedn± - powiedział. - Ten kwas ci±gle cię trzyma.
Zgodziłem się z nim.
- Zanim się ¶ciemni musimy ruszyć w trasę - powiedziałem. - Ale mamy jeszcze czas, by obejrzeć wiadomo¶ci. Pokroimy tego grejpfruta i zróbmy poncz rumowy, może z dodatkiem kartoników... Gdzie samochód?
- Oddali¶my go jakiemu¶ parkingowemu - odpowiedział. - Bilet mam w aktówce.
- Jaki to numer? Zadzwonię na dół i każę im umyć skurwiela, niech oczyszcz± go z tego kurzu i brudu.
- Dobra my¶l - powiedział, jednak nie mógł znaleĽć biletu.
- No to kurwa pięknie - powiedziałem. - W życiu nie przekonamy ich, by oddali nam samochód bez dowodu.
Pomy¶lał chwilę, po czym podniósł słuchawkę i poprosił o poł±czenie z garażem.
- Tu Doktor Gonzo spod numeru 850 - powiedział. - Zdaję się, że zgubiłem swój bilet parkingowy na tego czerwonego kabrioleta, którego u was zostawiłem, jednak chciałbym, aby był czysty i gotowy do drogi za trzydzie¶ci minut. Czy mógłby pan przysłać mi na górę drugi bilet?... Co... Aha?... To ¶wietnie.
Odłożył słuchawkę i sięgn±ł po fajkę z haszem.
- Nie ma problemu - powiedział. - Ten facet zapamiętał moj± twarz.
- To dobrze - powiedziałem. - Prawdopodobnie przygotuj± wielk± sieć, w któr± nas złapi±, kiedy się tam pokażemy.
Potrz±sn±ł głow±.
- Jako twój adwokat, radzę ci nie martwić się o mnie.
W wiadomo¶ciach telewizyjnych była mowa o inwazji na Laos - serie przerażaj±cych nieszczę¶ć: wybuchy i gruzowiska, ludzie uciekaj±cy w popłochu, generałowie z Pentagonu pieprz±cy jakie¶ chore bzdury.
- Wył±cz to gówno! - krzykn±ł mój adwokat. - WyjdĽmy st±d!
M±dry ruch. Chwilę po tym, jak załadowali¶my się do auta, mojego adwokata dopadł narkotyczny zjazd i zanim zdołałem przej±ć kontrolę, przejechał skrzyżowanie na Main Street na czerwonym ¶wietle.
English to Polish: another fragment of Hunter S Thompson's novel "Fear and Loathing in Las Vegas"
Source text - English The racers were ready at dawn. Fine sunrise over the desert. Very tense. But the race didn't start until nine, so we had to kill about three long hours in the casino next to the pits, and that's where the trouble started.
The bar opened at seven. There was also a "koffee & donut canteen" in the bunker, but those of us who had been up all night in places like the Circus-Circus were in no mood for coffee & donuts. We wanted strong drink. Our tempers were ugly and there were at least two hundred of us, so they opened the bar early. By eight-thirty there were big crowds around the crap-tables. The place was full of noise and drunken shouting.
A boney, middle-aged hoodlum wearing a Harley-Davidson T-shirt boomed up to the bar and yelled: "God damn! What day is this - Saturday?"
"More like Sunday," somebody replied.
"Hah! That's a bitch, ain't it?" the H-D boomer shouted to nobody in particular. "Last night I was out home in Long and somebody said they were runnin' the Mint 400 so I says to my old lady, 'Man, I'm goin'." He laughed.
"So she gives me a lot of crap about it, you know . . . so I started slappin' her around and the next thing I knew two guys I never even seen before got me out on the sidewalk workin' me over. Jesus! They beat me stupid."
He laughed again, talking into the crowd and not seeming listened.
"Hell yes!" he continued. "Then one of em says, 'Where you going?' And I says, 'Las Vegas, to the Mint 400.' So they gave me ten bucks and drove me down to the bus station . . . ." He paused. "At least I think it was them . . . "
"Well, anyway, here I am. And I tell you that was one hell of a long night, man! Seven hours on that goddamn bus! But when I woke up it was dawn and here I was in downtown Vegas and for a minute I didn't know what the hell I was doin' here. All I could think was, 'O Jesus, here we go again: Who's divorced me this time?'"
He accepted a cigarette from somebody in the crowd, still grinning as he lit up. "But then I remembered, by God! I was here for the Mint 400 . . . and, man, that's all I needed to know. I tell you it's wonderful to be here, man. I don't give a damn who wins or loses. It's just wonderful to be here with you people.
Nobody argued with him. We all understood. In some circles, the "Mint 400" is a far, far better thing than the Super Bowl, the Kentucky Derby and the Lower Oakland Roller Derby Finals all rolled into one. This race attracts a very special breed, and our man in the Harley T-shirt was clearly one of them.
The correspondent from Life nodded sympathetically and screamed at the bartender: "Senzaman wazzyneeds!"
"Fast up with it," I croaked. "Why not five?" I smacked the bar with my open, bleeding palm. "Hell yes! Bring us ten!"
"I'll back it!" The Life man screamed. He was losing his grip on the bar, sinking slowly to his knees, but still speaking with definite authority: "This is a magic moment in sport! It may never come again!" Then his voice seemed to break. "I once did the Triple Crown," he muttered. "But it was nothing like this."
The frog-eyed woman clawed feverishly at his belt. "Stand up!" she pleaded. "Please stand up! You'd be a very handsome man if you'd just stand up!"
He laughed distractedly. "Listen, madam," he snapped. "I'm damn near intolerably handsome down here where I am. You'd go crazy if I stood up!"
The woman kept pulling at him. She'd been mooning at his elbows for two hours, and now she was making her move. The man from Life wanted no part of it; he slumped deeper into his crouch.
I turned away. It was too horrible. We were, after all, the absolute cream of the national sporting press. And we were gathered here in Las Vegas for a very special assignment: to cover the Fourth Annual "Mint 400" . . . and when it comes to things like this, you don't fool around.
But now - even before the spectacle got under way - there were signs that we might be losing control of the situation. Here we were on this fine Nevada morning, this cool bright dawn on the desert, hunkered down at some greasy bar in a concrete blockhouse & gambling casino called the "Mint Gun Club" about ten miles out of Vegas . . . and with the race about to start, we were dangerously disorganized.
Outside, the lunatics were playing with their motorcycles, taping the headlights, topping off oil in the forks, last minute bolt-tightening (carburetor screws, manifold nuts, etc.) and the first ten bikes blasted off on the stroke of nine. It was extremely exciting and we all went outside to watch. The flag went down and these ten poor buggers popped their clutches and zoomed into the first turn, all together, then somebody grabbed the lead (a 405 Husquavarna, as I recall), and a cheer went up as the rider screwed it on and disappeared in a cloud of dust.
"Well, that's that," somebody said. "They'll be back around in an hour or so. Let's go back to the bar."
Translation - Polish Zawodnicy byli gotowi o ¶wicie. Cudowny wschód słońca nad pustyni±. Trzyma w napięciu. Jednak zawody nie zaczn± się przed dziewi±t±, więc musieli¶my jako¶ zabić około trzech długich godzin w kasynie przy punkcie obsługi zawodników, a to oznaczało pocz±tek kłopotów.
Bar otwierano o siódmej. Był tam też "bufet z kaw± i p±czkami" w schronie, jednak kto¶, kto spędził noc w takim miejscu jak Circus-Circus nie ma ochoty na kawę i p±czki. Potrzebowali¶my mocnego klina. Nasze nastroje nie były przyjemne, a że było nas jakie¶ dwie¶cie osób, bar otwarto wcze¶niej. Do ósmej trzydzie¶ci wokół stolików do gry w ko¶ci zebrały się tłumy. Miejsce wypełniał hałas i pijackie wrzaski.
Ko¶cisty zbir w ¶rednim wieku ubrany koszulkę Harleya-Davidsona z hukiem wlazł do baru i wrzasn±ł:
- Jasna cholera! Jaki dzi¶ dzień? Sobota?
- Raczej niedziela - kto¶ odpowiedział.
- Ha! A to suka, nie? - zbir w koszulce H-D krzykn±ł nie zwracaj±c się do nikogo konkretnego. - Zeszłej nocy byłem poza domem w Long i kto¶ mi powiedział, że trwa Mint 400, no to ja mówię do swojej starej: "Kurcze, wchodzę w to!" - za¶miał się. - A ta na to zaczęła pieprzyć jakie¶ brednie, no wiecie... więc zacz±łem j± policzkować ze wszystkich stron i następna rzecz, jak± pamiętam, to dwóch kolesi, których w życiu nie widziałem. Wywlekli mnie na chodnik i dołożyli. Jezu! Wklepali mi, aż głupio.
Znowu się za¶miał, gadaj±c z tłumem, który zdawał się go nie słuchać.
- A niech mnie! - ci±gn±ł dalej. - Potem jeden z nich spytał "A ty gdzie się wybierasz?", a ja na to "Do Vegas, na Mint 400". Więc dali mi dziesięć dolców i odwieĽli na dworzec autobusowy... - przerwał. - Przynajmniej tak s±dzę, że to byli oni... W każdym razie jestem. I mówię wam, to była jedna z piekielnie długich nocy! Siedem godzin w cholernym autobusie! Ale kiedy się zbudziłem, ¶witało, a ja byłem w centrum Vegas i przez minutę nie wiedziałem, co ja tu do kurwy robię. I jedyna my¶l, jaka mi przyszła do łba, to "O Chryste, znowu to samo. Z kim tym razem się rozwiodłem?"
Przyj±ł papierosa od kogo¶ z tłumu i przypalił go ci±gle wyszczerzaj±c zęby.
- Ale potem przypomniałem sobie, dzięki Bogu! Przyjechałem na Mint 400... I niech mnie stary, to wszystko, co musiałem wiedzieć. Mówię wam, cudownie być tutaj, stary. I nie dbam cholera o to, kto wygra, a kto przegra. Po prostu cudownie jest być tu z wami.
Nikt się z nim o to nie sprzeczał. Wszyscy go rozumieli¶my. W pewnych kręgach wy¶cigi "Mint 400" uważane s± za znacznie, znacznie lepsze niż Super Puchar, gonitwa Kentucky Derby i finały Lower Oakland Roller Derby razem wzięte. Wy¶cig przyci±ga bardzo szczególne typy, a nasz człowiek w koszulce Harleya był wyraĽnie jednym z nich.
Korespondent "Life'a" skin±ł życzliwie głow± i krzykn±ł w stronę barmana:
- Senzaman, tehomuposzeba!
- I to szybko - wychrz±kn±łem. - Czemu nie pięć? - waln±łem w bar otwart±, krwawi±c± dłoni±. - A niech mnie! Przynie¶ nam dziesięć!
- Odstawię! - krzykn±ł człowiek z "Life'a".
Stracił punkt zaczepienia o bar, opadaj±c powoli na kolana, jednak ci±gle mówi±c z prawdziwym dostojeństwem.
- To dla sportu magiczna chwila! Może się więcej nie powtórzyć! - wówczas jego głos się załamał. - Raz zaliczyłem Potrójn± Koronę - wymamrotał. - Ale to nie to samo.
Żabooka kobieta wyzywaj±co chwyciła go za pas.
- Wstań! - poprosiła. - Proszę wstań! Mógłby¶ być bardzo przystojnym facetem, gdyby¶ tylko wstał!
Za¶miał się zmieszany.
- Posłuchaj, paniusiu - klapn±ł zębami. - Jestem niemalże cholernie niewiarygodnie przystojny tu, gdzie teraz jestem. Gdybym wstał, mogłaby¶ ze¶wirować!
Kobieta starała się go podci±gn±ć. Od dwóch godzin obijała się opieraj±c głowę na łokciach, a teraz przyszedł czas na jej ruch. Ale facet z "Life'a" nie był jego czę¶ci±, opadł całkiem na podłogę.
Odwróciłem się. To było zbyt żenuj±ce. Byli¶my w końcu czyst± ¶mietank± sportowej żurnalistyki. Zebrali¶my się tu, w Las Vegas, z bardzo szczególnego powodu: mieli¶my zdać relacje z czwartych dorocznych wy¶cigów "Mint 400"... a przy takiej okazji, nie można się obijać.
Ale teraz - nawet zanim jeszcze spektakl się rozkręcił - był to znak, że możemy przestać kontrolować sytuację. Tu, podczas tego wspaniałego poranka, tego spokojnego pogodnego ¶witu nad pustyni± Nevady, siedzimy na tyłkach przy jakim¶ zatęchłym barze w betonowym schronie i hazardowym kasynie zwanym "Klub Strzelecki Mint" jakie¶ dziesięć mil od Vegas... tuż przed samym rozpoczęciem wy¶cigu, byli¶my niebezpiecznie zdezorganizowani.
Na zewn±trz wariaci bawili się ze swoimi motocyklami, sprawdzaj±c ¶wiatła, smaruj±c widełki, w ostatniej chwili dokręcaj±c do ostatniej ¶rubki (gaĽnik, przewody rurowe itp.) i oto pierwsze dziesięć motorów wystartowało o dziewi±tej. Było to niezwykle emocjonuj±ce i wszyscy wyszli¶my na zewn±trz, by to zobaczyć. Flaga poszła w dół, a tych dziesięciu biednych łajdaków pu¶ciło sprzęgła i pognało w pierwszej turze, wszyscy razem, potem który¶ się wyrwał (jak sobie przypominam Husquavarna 405), a widownia wzniosła okrzyki, kiedy zawodnik wyszedł na prowadzenie i znikn±ł w chmurze kurzu.
- To by było na tyle - powiedział kto¶ z tłumu. - Minie z godzina, zanim zrobi± okr±żenie. Wracajmy do baru.
English to Polish: fragment of the transcript of "U.S. COMEDY ARTS FESTIVAL TRIBUTE TO MONTY PYTHON"
Source text - English ROBERT KLEIN:
You were six, and of course Graham Chapman passed away in 1989. He would have loved this...
MICHAEL PALIN:
He would.
JOHN CLEESE:
But he's DEAD.
(awkward silence for a beat)
JOHN CLEESE:
Stone DEAD.
ERIC IDLE:
He is no more.
MICHAEL PALIN:
He is no more. Ceased to be.
JOHN CLEESE:
Stone, fucking, DEAD.
ROBERT KLEIN:
(to empty chair next to Palin) That's his chair there.
JOHN CLEESE:
(emotionless) It's a tragedy.
MICHAEL PALIN:
It's a nice chair.
ROBERT KLEIN:
I'm sorry that I never met the man and I wish he could be here because he would have loved this.
JOHN CLEESE:
Well he is here.
MICHAEL PALIN:
Yeah, he is.
JOHN CLEESE:
I brought him ... from London.
ROBERT KLEIN:
You ... brought him?
JOHN CLEESE:
Yes. Shall we have him on?
ROBERT KLEIN:
Please!
JOHN CLEESE:
Graham Chapman.
(A butler enters carrying a gold urn atop a gold platter to tentative applause. Bob and the Pythons are also applauding. The butler plunks it down on the trunk that sits on a rug in front of the sofa the 2 Terrys are planted on. The 5 settle back into their chairs.)
ROBERT KLEIN:
Is it true that the BBC wanted Flying Circus in the title?
JOHN CLEESE:
The BBC had to call it something on their schedule so they started calling it by the name of the executive who was Barry Took, and they called it "Barry Took's Flying Circus." We rather liked Flying Circus and then we had to decide whose it was. And then we thought it might be Gwen Dibley's, because (to Michael) who was she?
MICHAEL PALIN:
Well I just found, at my mother-in-law's one quiet weekend, she was reading a magazine of the Townswomen's Guild, sort of people who do good work in the counties of England, and in each of these places they have embroidery classes and flower arranging and all that... (in Gumby voice) FLOWER ARRANGING! (back to normal voice) and they also had a little bit where it said "accompanied by Gwen Dibley on the piano" and the name Gwen Dibley sort of intrigued me and I thought how nice it would be to give someone their own series without them knowing, so that only when the listings came out for that weekend, the family would say, "Mum! You've got the series ... on television!"
TERRY JONES:
The very first scripts that went into the BBC were called Bunn Whackett Buzzle Stubble and Boot, which was a football team that John and Graham had, and we were calling it Bunn Whackett Buzzle Stubble and Boot right up to the day before the Radio Times had to go to press. And the BBC rang us up and said now come on, you've got to call it something sensible, this is stupid! We were all sitting there in John's place, I think as far as I remember, and we said oh it's got to be somebody's flying circus, and I think John said how about something slimy, slithery...
JOHN CLEESE:
Untrustworthy...
TERRY JONES:
...and phallic...
JOHN CLEESE:
...typical show business agent, so we all said "Python! Python! Python!" and then somebody else shouted out "Monty" which made us laugh because Monty to us means Lord Montgomery, our great general of the second world war...
TERRY JONES:
Who is he?!
MICHAEL PALIN:
I thought it was Monty Shosheim, the Jazz musician!
JOHN CLEESE:
(laughs)
TERRY JONES:
Jazz clarinet ...
MICHAEL PALIN:
Yeah. It was a great moment.
TERRY JONES:
I rushed home to my brother and said "We've got a title, at last! It's gonna be Monty Python's Flying Circus!" and he said "it'll never work."
CLIP
Flying Circus opening animation
BACK TO STAGE
ROBERT KLEIN:
Did they not pay attention for a while? You got away with a lot early on?
JOHN CLEESE:
There was a period when there was a lot of freedom.
MICHAEL PALIN:
No one kept an eye on us at all. We were paid very little, we just worked out of the basement, got all our gear together, went out 'round the country filming these ridiculous things, and nobody bothered us at all until we had the masturbation problem. When we...
(realizes what he just said and laughs)
Sorry, I had the masturbation problem! No, we did a sketch about the Summarize Proust Competition in which someone gave their hobbies, they were asked their hobbies, and he said "Strangling animals, golf and masturbating." Terrific roar of laughter from the audience. And the BBC came to us, the heads of the BBC had a look at this and said you cannot have masturbating, we cannot put masturbating out on television. And fought them, we went and had this wonderful meeting at the BBC, the six of us sitting around, uh, with Graham, trying to reason with Duncan Wood, his name was, about using the word "masturbating." And Terry...
TERRY JONES:
(recalling meeting) What's wrong with masturbating? You masturbate, don't you Duncan? (uncomfortably, as Duncan) Well, uh, well...
MICHAEL PALIN:
Behind his desk, and all that ... Anyway, in the end, they won, and we had to cut out "masturbating." So out came the sketch and it said "strangling animals, golf," pause, HUGE laugh! Enormous laugh at the word "golf"!
BACK TO STAGE
TERRY JONES:
I always thought, hmm, strangling animals is all right but masturbating isn't?
Translation - Polish ROBERT KLEIN:
Było was sze¶ciu... i oczywi¶cie Graham Chapman odszedł w 1989. Spodobałoby mu się to...
MICHAEL PALIN:
Pewnie.
JOHN CLEESE:
Ale jest MARTWY.
(zapada niezręczna cisza)
JOHN CLEESE:
MARTWY jak kamień.
ERIC IDLE:
Już go nie ma.
MICHAEL PALIN:
Już go nie ma. Przestał istnieć.
JOHN CLEESE:
MARTWY jak pierdolony kamień.
ROBERT KLEIN:
(pokazuje puste krzesło obok Palina) To jego krzesło.
JOHN CLEESE:
(bez emocji) To tragedia.
MICHAEL PALIN:
To ładne krzesło.
ROBERT KLEIN:
Przykro mi, że nigdy go nie spotkałem i żałuję, że nie może tu być, na pewno by mu się spodobało.
JOHN CLEESE:
Ależ jest z nami.
MICHAEL PALIN:
Tak, jasne.
JOHN CLEESE:
Ja go przyniosłem... z Londynu.
ROBERT KLEIN:
Przyniosłe¶ go?
JOHN CLEESE:
Tak. Możemy go wnie¶ć?
ROBERT KLEIN:
Proszę!
JOHN CLEESE:
Graham Chapman.
( Lokaj wchodzi wnosz±c ze sob± złot± urnę na złotej tacy. Publiczno¶ć klaszcze. Robert i Pythoni również klaszcz±. Lokaj ustawia urnę na kufrze stoj±cym na dywanie przed kanap±, na której siedzi dwóch Terrych. Cała pi±tka siada z powrotem na swoich krzesłach.)
ROBERT KLEIN:
Czy to prawda, że to BBC chciało, żeby "Lataj±cy Cyrk" pojawił się w tytule?
JOHN CLEESE:
W BBC musieli mieć tytuł do ramówki, więc zaczęli okre¶lać go nazwiskiem kierownika produkcji, którym był Barry Took, więc nazywali program "Lataj±cym Cyrkiem Barry'ego Tooka". "Lataj±cy Cyrk" raczej się nam podobał i musieli¶my już tylko zdecydować czyj on ma być. Pomy¶leli¶my, że mogłaby to być Gwen Dibley, gdyż... (do Michaela) Kim ona była?
MICHAEL PALIN:
Spędzałem kiedy¶ spokojny weekend u te¶ciowej. Czytała ona magazyn dla kobiet z prowincji, opisuj±cy ludzi, zajmuj±cych się rękodziełem w różnych hrabstwach Anglii i w każdym z tych miejsc organizowano zajęcia haftowania i układania kwiatów... (głosem Patafiana) UKŁADANIE KWIATÓW! (dalej normalnym głosem) Był tam taki fragmencik: "przy akompaniamencie Gwen Dibley na pianinie" i to nazwisko, Gwen Dibley, zaintrygowało mnie, więc pomy¶lałem, że miło by było dać własny serial komu¶ bez jego wiedzy, tak więc, jak tylko ukazałby się weekendowy wykaz programów, rodzina powiedziałaby: "Mamo! Masz serial... w telewizji!"
TERRY JONES:
Pierwotna wersja scenopisu, która poszła do BBC nosiła tytuł "Bunn Whackett Buzzle Stubble and Boot", który był nazw± zespołu futbolowego Johna i Grahama. Nazywali¶my to "Bunn Whackett Buzzle Stubble and Boot" jeszcze na dzień przed drukiem magazynu Radio Times. Zadzwonili do nas z BBC i powiedzieli, żeby¶my dali im co¶ bardziej rozs±dnego, bo to jest głupie! Siedli¶my wszyscy w domu Johna i o ile dobrze pamiętam, stwierdzili¶my, że to musi być czyj¶ Lataj±cy Cyrk i chyba John spytał, co powiemy na co¶ ¶liskiego, pełzaj±cego...
JOHN CLEESE:
...zdradliwego...
TERRY JONES:
...i fallicznego...
JOHN CLEESE:
...typowego dla agenta showbiznesu... Więc wszyscy rzekli¶my "Pyton! Pyton! Pyton!". I wtedy kto¶ jeszcze wykrzyczał "Monty", co nas roz¶mieszyło, ponieważ mieli¶my na my¶li Lorda Montgomerego, naszego wielkiego generała Drugiej Wojny ¦wiatowej...
TERRY JONES:
A kto to taki?!
MICHAEL PALIN:
S±dziłem, że chodziło o Monty Shosheim, muzyka jazzowego!
JOHN CLEESE:
(¶mieje się)
TERRY JONES:
Klarnecistę jazzowego...
MICHAEL PALIN:
Tak. To była cudowna chwila.
TERRY JONES:
Pognałem do domu do mojego brata i powiedziałem "Mamy w końcu tytuł! To będzie Lataj±cy Cyrk Monty Pythona!" A on na to: "To nigdy nie chwyci".
WSTAWKA
- animowana czołówka "Lataj±cego Cyrku"
POWRÓT NA SCENĘ
ROBERT KLEIN:
Przez jaki¶ czas nie zwracali na was uwagi? Daleko mogli¶cie się pocz±tkowo posun±ć?
JOHN CLEESE:
To był okres dużej swobody.
MICHAEL PALIN:
Nikt nas zupełnie nie pilnował. Dostawali¶my bardzo małe gaże, pracowali¶my w piwnicy, zbierali¶my cały nasz sprzęt do kupy, jeĽdzili¶my po kraju filmuj±c te ¶mieszne rzeczy, i nikt nas nie niepokoił do czasu, kiedy mieli¶my problem z masturbacj±. Kiedy robili¶my...
(przeanalizował swoj± wypowiedĽ i za¶miał się)
Przepraszam, to ja miałem problem z masturbacj±! Nie... Zrobili¶my skecz o Konkursie Streszczania Prousta, w którym jeden z zawodników wymieniał swoje zainteresowania. Zapytany o nie odpowiedział "Duszenie zwierz±t, golf i masturbacja". Tu następuje przerażaj±cy wybuch ¶miechu z widowni. Przyszli do nas z BBC, kierownictwo BBC miało na ten temat własny pogl±d i stwierdzili, że nie może być masturbacji. Nie możemy pu¶cić masturbacji w telewizji. Udali¶my się na to cudowne spotkanie w BBC, nasza szóstka wraz z Grahamem siadła wokół i próbowali¶my dogadać się z Duncanem Woodem w sprawie użycia słowa "masturbacja". A Terry...
TERRY JONES:
(wspominaj±c spotkanie) "Co złego jest w masturbacji? Ty się nie masturbujesz, Duncan?"
(z zakłopotaniem jako Duncan) "Cóż, yy, ja..."
MICHAEL PALIN:
Zza swego biurka, to wszystko... Tak czy owak, w końcu wygrali i musieli¶my wyci±ć "masturbację". Tak więc w skeczu zostało "Duszenie zwierz±t, golf...", pauza i OGROMNY ¶miech! Ogromny ¶miech po słowie "golf"!
POWRÓT NA SCENĘ
TERRY JONES:
Zawsze mnie to zastanawiało. Duszenie zwierz±t jest w porz±dku, ale masturbacja już nie?
English to Polish: lyrics - "BRUCES' PHILOSOPHERS SONG" from Monty Python's stage performances (rhythm and rhymes keeped)
Source text - English Immanuel Kant
was a real pissant
Who was very rarely stable,
Heidegger, Heidegger
was a boozy beggar
Who could think you under the table,
David Hume
could out-consume
Schopenhauer and Hegel.
And Wittgenstein
was a beery swine
Who was just as schloshed as Schlegel.
There's nothing Nietzche
couldn't teach ya
'Bout the raising of the wrist,
Socrates, himself, was permanently pissed.
John Stuart Mill,
of his own free will,
On half a pint of shandy was particularly ill,
Plato, they say,
could stick it away,
Half a crate of whiskey every day.
Aristotle, Aristotle
was a bugger for the bottle,
Hobbes was fond of his dram,
And René Descartes
was a drunken fart
"I drink, therefore I am."
Yes, Socrates, himself, is particularly missed,
A lovely little thinker,
But a bugger when he's pissed.
Translation - Polish Immanuel Kant
to był flaszki fan
i się rzadko pionu trzymał.
Heidegger, Heidegger
pijack± klepał biedę,
często więc pod stołem kimał.
A David Hume
chlej±c tylko rum,
przepił Schopenhauera i Hegla,
za¶ Wittgenstein,
browarniany cham,
nie pijał więcej od Schlegla.
A dla Nietzschego,
nie było niczego
czego nie umiał unie¶ć w dłoni,
za¶ Sokrates, jak zwykle on, zawsze był wpieniony.
John Stuart Mill
z własnej woli pił
a po ćwiartce shandy w łóżku gnił.
Platon - wierzcie weń,
zanim padł jak pień,
skrzynkę whiskey spijał w każdy dzień,
za¶ Arystoteles
spijał się w niedzielę.
Hobbes wychylał sobie z gestem
a Rene Descartes, [czyt. Deskart]
miał pijacki żart,
mawiał: "Piję, a więc jestem!".
Szczególnie nam brakuje tam pana Sokratesa.
Choć wci±ż my¶lał,
to kiedy chlał, pusta była jego kiesa.
English to Polish: lyrics - a song from "THE BLACK ADDER" TV series (rhythm and rhymes keeped)
Source text - English The sound of hoof-beats 'cross the glade
Good folk, lock up your son and daughter
Beware the deadly flashing blade
Unless you want to end up shorter
Black Adder, Black Adder
He rides a pitch-black steed
Black Adder, Black Adder
He's very bad indeed
Black, his gloves of finest mole
Black, his codpiece made of metal
His horse is blacker than a vole
His pot is blacker than his kettle
Black Adder, Black Adder
With many a cunning plan
Black Adder, Black Adder
You horrid little man!
So now the wage of sin is paid
The blade has stuck The black steed grazes
The only sound across the glade
Is Edmund pushing up the daisies
Black Adder, Black Adder
A shame about the Plan
Black Adder, Black Adder
Farewell, you horrid man
Translation - Polish Ponad polan± kopyt dzwięk
Ukryjcie, chłopi, dzieci swoje
L¶ni±cego ostrza strzeżcie się
By nie rozchlastał was na dwoje
Czarna Żmija, Czarna Żmija
Na karym koniu gna
Czarna Żmija, Czarna Żmija
Charakter czarny ma
Rękawice czarne niczym kret
Czarna jest jego przyłbica
Puchar czarny jak czarny chleb
A koń czarniejszy niż piwnica